piątek, 9 lutego 2018

Jak cywilizowałem Amazonię (cz. 32 - ostatnia)

Udało mi się odnaleźć Pabla. Pracował jako kierowca mini busa wożąc turystów i cały czas marzył że uda mu się zebrać tyle kasy by wydzierżawić awionetkę i wrócić do turystycznego latania.
Na mój widok Pablo wyraźnie się ucieszył, ale to była taka radość przez łzy. Przecież to przeze mnie stracił samolot i wpakował się w niezłe tarapaty.
Opowiedział mi historię swojej ucieczki.
Gdy ja udałem się ze świtą tubylców na spotkanie ze starszyzną plemienną, Pablo skorzystał z okazji i zabrał jedną z łodzi zacumowanych na uboczu. W pośpiechu nie sprawdził w jakim stanie jest łódź, nie miał żadnych zapasów żywności, nie miał pojęcia ile go dzieli od cywilizowanego świata.
Łódź okazała się przeciekającym wrakiem i niewiele brakowało aby Pablo nie utonął wraz z nią w rwącym nurcie rzeki. Nie miał żadnych zapasów żywności i już drugiego dnia pożałował że nie posłuchał mojej rady by jakoś rozsądniej zaplanować ucieczkę. Na odwrót jednak było już za późno. Żywił się surowymi rybami które z trudem złowił i owocami znalezionymi w dżungli. Po pięciu dniach tej żeglugi łódź zupełnie nie nadawała się do pływania. Pablo wygłodzony, zmęczony był u kresu sił. Mówił że miał już halucynacje i był przekonany że nie wyjdzie z życiem z tej przygody.
W zakolu rzeki trafił na sporo powalonych drzew, które naniosła tu rzeka po ulewnych deszczach i z nich sklecił prymitywną tratwę poprzeplataną gałęziami i resztkami sił wydostał się do głównego nurtu rzeki i płynął dalej.
Sam nie wie ile jeszcze trwał ten niekontrolowany spływ na tej prymitywnej tratwie.
Na tej tratwie znaleźli go Indianie, ale już tacy cywilizowani i pomogli mu wrócić do sił i do cywilizacji.
Ci Indianie niemal w ostatniej chwili uratowali Pabla, bo parę kilometrów dalej był wodospad i Pablo nawet gdyby był przytomny nie byłby w stanie tak manewrować tą prymitywną tratwą by nie podzielić losu mojego pra... pra... pra... dziadka i jego przyjaciół.
Pablo gdy już dotarł do cywilizacji próbował zorganizować jakąś ekspedycję ratunkową dla mnie.
Niestety nikt nie chciał latać nad tymi terenami gdzie tak niefortunnie zakończyliśmy swoją wyprawę.
Próbował nagłośnić sprawę w mediach, ale poza paroma wywiadami w prasie brukowej nikt nie kwapił się by ruszyć z pomocą. To byłaby zbyt niebezpieczna i kosztowna wyprawa, a ja nie byłem przecież jakimś znanym globtroterem, czy celebrytą, więc i chwała byłaby żadna gdyby nawet udało się mnie odnaleźć.
Po kilku nieudanych próbach zorganizowania jakiejś misji ratunkowej Pablo w końcu odpuścił, bo cóż mógł więcej zrobić? Nie ja pierwszy i pewnie nie ostatni przepadłem bez śladu w amazońskiej dżungli.

Teraz Pablo był ciekawy mojej historii. Opowiedziałem mu w skrócie wymyśloną historię zupełnie inną niż to było w rzeczywistości, bo przecież taka sensacyjna historia wzbudziłaby bez wątpienia zainteresowanie mediów i ciekawość różnych poszukiwaczy przygód, czy awanturników, a już historia ze złotem niechybnie sprowadziłaby na tubylców rzesze typów spod ciemnej gwiazdy i ich zagładę.
Powiedziałem więc że żyłem wśród tubylców parę lat, a gdy już na tyle uśpiłem ich czujność że byli przekonani że nie nawieję starannie przygotowałem ucieczkę i opuściłem ich bez żalu i bez pożegnania.
Przez te lata nauczyłem ich trochę życia cywilizowanych ludzi, uprawy ziemi, budowy solidniejszych szałasów i innych praktycznych rzeczy.

Po tych opowieściach nastała chwila kłopotliwego milczenia. Pablo jakoś nie miał śmiałości upomnieć się o należne mu wynagrodzenie, o zrekompensowaniu utraty awionetki nie wspominając.
Zapytałem więc ile taka awionetka może kosztować. Pablo podał jakąś niewygórowaną kwotę za używaną paroletnią awionetkę i dodał że ma już odłożoną prawie połowę tej sumy i może za 3-4 lata uda mu się kupić taki samolocik.
Powiedziałem Pablowi że właśnie przyjechałem by uregulować z nim rachunki. Wymyśliłem że moja wyprawa była ubezpieczona na wysoką sumę i teraz firma ubezpieczeniowa wypłaciła mi odszkodowanie które bez problemu wystarczy na zakup prawie nowej awionetki, bo bez jego wiedzy i jego awionetkę też ubezpieczyłem. Pablo zaniemówił. Po paru dniach wybrał odpowiadającą mu awionetkę i znów cały szczęśliwy zasiadł za sterami. Wybraliśmy się na podniebną wycieczkę starannie i szerokim łukiem omijając tereny gdzie tak niefortunnie zakończyła się nasza poprzednia wyprawa.

Rachunki miałem uregulowane. Z czystym sumieniem mogłem powrócić do domu.
Przez te lata spędzone w dżungli odwykłem od cywilizowanego świata. Drażnił mnie wszechobecny pośpiech, nasilony ruch samochodów, spaliny, bruk i asfalt miasta, zgiełk i tłok.
Marzyła mi się samotność, lub co najwyżej odludzie, nie spieszno było mi do europejskiej cywilizacji, która z tutejszą rzeczywistością była totalną galopadą, ludzi, samochodów, terminów, spraw itp.
Wybrałem więc na środek transportu do Europy statek handlowy. Tu w spokoju i powoli będę wracał do cywilizacji białych ludzi.
Statek wypływał z peruwiańskiego portu i przez Kanał Panamski płynął do Lizbony, a potem do Hamburga.
Rejs miał trwać ok. 4-5 tygodni jeśli nie wystąpią jakieś nieprzewidziane problemy.
Po zamustrowaniu na statku sięgnąłem po przesłanie Rady Starszych wystosowane do cywilizacji białego człowieka. Zdumiała mnie życiowa mądrość tych prostych ludzi i ich filozofia życia.

Wzywali w swym przesłaniu do opamiętania - ogarnijcie się biali ludzie, zawróćcie, bo zbłądziliście, nie idźcie dalej tą drogą. Dokąd zmierzacie w swym ślepym pędzie?  Zwolnijcie, wyluzujcie, wszystkiego w życiu mieć nie będziecie i wszystko nie jest wam potrzebne. Dzierżawicie od Boga te kilka chwil na tej ziemi i nie znacie dnia ani godziny kiedy będziecie musieli przejść na drugą nieznaną stronę - nic ze sobą z tego życia nie zabierzecie, a życie dane jest wam tylko raz.
Uszanujcie drugiego człowieka, nie gońcie za zyskiem za wszelką cenę, szanujcie naturę i rozsądnie korzystajcie z jej zasobów, zostawcie coś po sobie dla przyszłych pokoleń - dla waszych dzieci. Poświęćcie im więcej czasu i uwagi, bo to dla nich ważniejsze niż marne rzeczowe prezenty. Szanujcie swój czas, nie trwońcie go na pracę ponad siły, bo to najcenniejsze co jest wam dane, a czasu nie kupicie za żadne zarobione pieniądze - to czas waszego życia.

Nie podejrzewałem nawet że Rada Starszych to takie gremium mędrców i filozofów.
Zapewne przez cały czas mojego pobytu u nich mieli mnie za głupa i oszołoma, gdy wprowadzałem w ich plemieniu reformy białego człowieka, ale cierpliwie, wyrozumiale i taktownie znosili to wszystko, bo zgodnie z ich proroctwem/przepowiednią przeznaczenie musiało się wypełnić.
Nawet zacząłem żałować że ich opuściłem, ale przecież musiałem to zrobić by białym ludziom przynieść to przesłanie. Wypełniłem swoją misję zarówno wobec nich jak i wobec białych ludzi.
Zdaję sobie sprawę że ich przesłanie to wołanie na puszczy - kto by słuchał rad jakichś prymitywnych pierwotnych ludzików z dżungli na końcu świata.
Zastanawiam się czasem czy nie skorzystać z ich zaproszenia i nie wrócić do nich i w spokoju dożyć wśród nich swoich dni.

Szanowny Czytelniku, jeśli przeczytałeś wszystkie odcinki tej opowieści to wiesz już dlaczego nie podaję dokładnej lokalizacji tej pierwotnej indiańskiej cywilizacji. Nie chciałbym by jacyś odkrywcy/łowcy przygód/awanturnicy zakłócili ich spokój. Ostrzegam też przed poszukiwaniem złota. Tubylcy zapowiedzieli że każdego intruza który wtargnie do ich krainy skrócą o głowę. Proroctwo/przepowiednia się wypełniła i oni nie chcą już znać cywilizacji białych ludzi.
Tak więc dla waszego bezpieczeństwa nie zapuszczajcie się w tamte rejony.
Zastanówcie się też czasem nad przesłaniem Rady Starszych.
Oni tam żyją naprawdę szczęśliwi, a czy wy jesteście szczęśliwi żyjąc w tym zgiełku, pośpiechu i stresie w asfaltowo/betonowej dżungli? Pomyślcie o tym czasem.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg.

poniedziałek, 24 lipca 2017

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.31)

Płynęliśmy w dół rzeki w ciszy i milczeniu. Tubylcy odzywali się tylko wtedy gdy to było konieczne. Ja też nie byłem w nastroju do rozmowy. Miałem poczucie niedosytu, coś jakby poczucie winy i niezadowolenia że nie wypełniłem jak należy swojej misji. Pragnąłem samotności by to wszystko przetrawić, przemyśleć, poukładać i wrócić do normalności. Wiedziałem, łatwo nie będzie.
Po czterech dniach nieśpiesznej żeglugi dotarliśmy do granic cywilizacji białego człowieka. Przy stromym brzegu w zacisznej zatoczce doskonale zamaskowanej przez bujną roślinność czekały na nas dwie łodzie i paru tubylców. Dzień dobiegał końca. Tubylcy urządzili coś w rodzaju pożegnalnej kolacji, jak na warunki dżungli bardzo wystawnej i uroczystej.
Jeden ze starszyzny plemiennej wygłosił  krótką mowę pożegnalną, złożył jeszcze raz podziękowania za pracę, zapewnił o przyjaźni, wdzięczności i pamięci która w plemieniu przetrwa przez wiele pokoleń.
Przekazał mi ponadto osobisty list Rady Starszych skierowany do mnie ze wskazówkami jak bezpiecznie dotrzeć do cywilizacji białych ludzi, oraz symboliczne wiosło do jednej z łodzi którą miałem sam dopłynąć do najbliższej osady białego człowieka. W łodzi był zapas żywności co najmniej na tydzień i było tam również moje honorarium za pracę. Jakie to honorarium, nie powiedział - miałem się o tym przekonać rano gdy tubylcy wyruszą już w drogę powrotną do swojej osady w dżungli.
Noc minęła spokojnie, choć miałem problem z zaśnięciem. Rano zbudziłem się zmęczony i niewyspany.
Tubylcy sprawnie przygotowali śniadanie i tuż po śniadaniu wymieniając ostatnie uprzejmości sprawnie i szybko odpłynęli w górę rzeki.

Zostałem sam. Poczułem się samotny i opuszczony. Sięgnąłem po list Rady Starszych skierowany do mnie.
Były tam znów podziękowania i wyrazy szacunku i uznania, oraz kilka dobrych rad na drogę i uzasadnienie mojego honorarium. To honorarium to było .... złoto.
Całe złoto zarówno to które przerobiłem na monety, jak i to w sztabkach, oraz nieprzetopione jeszcze samorodki złożone było w solidnych skrzyniach na dnie łodzi.
Szok - było tego pewnie więcej niż pół tony. Jak dla mnie istna fortuna. I co ja niby miałem z tym zrobić?
Rada Starszych uznała że całe złoto powinno należeć do mnie z co najmniej dwóch powodów: Po pierwsze, jestem spadkobiercą mojego pra, pra .... dziadka. Złoto należało do niego i jego przyjaciół, gdy jego przyjaciele zginęli, całe złoto należało do pra,pra .... dziadka, a po jego śmierci ja jestem jego spadkobiercą.
Złoto nie ma praktycznej wartości dla tubylców.
Po drugie: Rada Starszych zdaje sobie sprawę że w cywilizacji białych ludzi te "żółte kamienie" to bardzo cenna rzecz i ma nadzieję że będzie to godne wynagrodzenie za moją wieloletnią pracę.
Były też rady i przestrogi. Rada Starszych sugerowała bym nie ruszał niezwłocznie w dalszą drogę, tylko wszystko spokojnie przemyślał.
Napisali wprost: Jeśli nie zastosuję się do ich rad  - zginę.
Tu akurat wiedziałem że mają racje, bo ich proroctwa/przepowiednie zawsze spełniały się co do joty.

Usiadłem na wielkim głazie obok łodzi i się zadumałem. Od najbliższej cywilizowanej osady dzielił mnie dzień drogi, zapasy żywności miałem co najmniej na tydzień, miałem więc czas na przemyślenia. List był długi nie pozbawiony wątków filozoficznych o których nawet bym tubylców nie podejrzewał.
Dzień minął mi na rozmyślaniach i wspomnieniach.
Po zmierzchu ułożyłem się do snu. Spałem jak suseł całą noc. obudziłem się o świcie nareszcie wyspany i wypoczęty. Zacząłem obmyślać plan mojego powrotu do cywilizacji białych ludzi.
Miałem też w pamięci niedokończone sprawy i nieuregulowane rachunki.
Postanowiłem dobrze ukryć złoto, a zabrać tylko tyle by wystarczyło na podróż powrotną do domu.
Pamiętałem też że jestem winien Pablowi zapłatę za usługi lotnicze, oraz utraconą awionetkę.
Policzyłem z grubsza ile będę potrzebował kasy na wspomniane wydatki, dodałem do tego na wszelki wypadek 20% więcej, odliczyłem ile złota muszę spieniężyć, a resztę dobrze ukryć.
Znalazłem na stromym zboczu niewielką grotę i przez następny dzień przenosiłem tam resztę złota.
Wszystko doskonale zamaskowałem, sporządziłem w trzech egzemplarzach dokładną mapę terenu.
Mapę w znany tylko sobie sposób zaszyfrowałem tak że nawet jeśli wpadłaby w niepowołane ręce nie sposób byłoby trafić do ukrytego skarbu.
W zasadzie po trzech dniach byłem gotów do drogi powrotnej. Na wszelki wypadek zostałem jeszcze jeden dzień, by wszystko jeszcze raz przemyśleć, przeanalizować, by już tu nie wracać.
Następnego dnia o świcie wyruszyłem w drogę do cywilizacji. Czułem się spokojny i wyluzowany jak na spływie kajakowym. Późnym popołudniem dostrzegłem na brzegu pierwsze oznaki cywilizacji, a tuż przed zmierzchem dopłynąłem do niewielkiej osady zamieszkałej głównie przez ucywilizowanych Indian i kilku białych osadników. Noc spędziłem w łodzi. Rano zamierzałem się rozejrzeć po osadzie i zdecydować czy już tu pozbywam się łodzi, czy tez popłynąć dalej w dół rzeki.
Noc minęła spokojnie i rano wyruszyłem na rekonesans. Była to miejsce gdzie przysłowiowy diabeł mówi dobranoc i osada nie ma praktycznie stałego połączenia z cywilizowanym światem. Do najbliższej cywilizowanej osady mam co najmniej jeszcze dwa dni spływu rzeką. Uzupełniłem zapasy żywności i jeszcze tego samego dnia ruszyłem w dalszą drogę.
Po kolejnych dwóch dniach dotarłem do dużej osady, prawie miasteczka ze sklepami, bankiem, regularną komunikacją z cywilizowanym światem.
Tu postanowiłem sprzedać łódź i dojechać do jakiegoś dużego miasta, sprzedać tam złoto i wyruszyć na poszukiwanie Pabla do miejsca gdzie rozpocząłem tą swoja eskapadę.
Nie byłem pewien czy Pablowi powiodła się ta ucieczka "pożyczoną" łodzią, może uda mi się go odnaleźć i uregulować rachunki, lub odnaleźć jego rodzinę i wypłacić im należne wynagrodzenie jeśli Pablowi nie udało się cało i zdrowo wrócić do domu.
Łódź szybko znalazła nabywcę, na cenie mi specjalnie nie zależało - przecież kasy miałem do woli.
Sprzedałem też prawie połowę złota po cenie znacznie wyższej niż się spodziewałem i rozpoznałem możliwości dotarcia do miasta gdzie rozpoczynałem tą wyprawę.
Za niewygórowaną cenę wynająłem awionetkę podobną do samolotu Pabla i następnego dnia polecieliśmy do La Paz.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg   

niedziela, 7 maja 2017

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.30)

To była najdłuższa noc w moim życiu. Oka nie zmrużyłem. W głowie kotłowały się myśli od najczarniejszych do pozytywnych - no przecież nieraz już miałem dość tej misji. Wszystko kiedyś się kończy i moja przygoda też dobiegała końca, choć przyznam że oczekiwałem całkiem innego finału - tłumu dziennikarzy, kamery, flesze i ja okryty naukową chwałą i sławą.
Wreszcie nadszedł świt. Tubylcy tłumnie wylegli ze swoich szałasów w oczekiwaniu na nowe wytyczne Rady Starszych. Nieprawdopodobne -prawie wszyscy byli prawie na golasa - tak jak ich zastałem w dniu mojego przybycia. Gastarbeiterzy totalnie zdezorientowani trzymali się na uboczu w swoich grupkach w grobowym milczeniu. Tłum narastał z każdą chwilą. Nikt nie poszedł do swojej pracy, dzieci nie poszły do szkoły.
Wyglądało to jak strajk generalny - brakowało tylko służb porządkowych z opaskami na rękach i stolika z kwiatami.
Wyszedłem i ja ze swojego szałasu, tubylcy jakby mnie nie zauważali - stałem się niewidzialny. Przyznam zrobiło mi się przykro i nieswojo.
W końcu na centralnym placu pojawili się wszyscy członkowie Rady Starszych. Ucichł gwar. Wszyscy zastygli w oczekiwaniu na wystąpienie przedstawiciela Rady.
W ciszy i pełni powagi w podniosłym nastroju najstarszy członek Rady zabrał głos. W krótkim wystąpieniu skonstatował że oto wypełniło się prastare proroctwo/przepowiednia i biały człowiek przybył by ich ocalić i doskonale wywiązał się ze swej misji i tym samym jego misja jest zakończona.
Rada Starszych złożyła mi serdeczne podziękowania za moją pracę, wyraziła wdzięczność za trud wprowadzania reform mających zaznajomić tubylców z kulturą i życiem białych ludzi.
Potem w skrócie przypomniał wszystkie działania w celu wprowadzenia zasad obowiązujących w cywilizacji białych ludzi. Nawet nie zdawałem sobie sprawy że aż tyle tego było.
Wspomniał o początku moich reform - o chrzcie tubylców, o wprowadzaniu kolejnych urzędów i struktur władzy, o reformach walutowych, likwidacji analfabetyzmu, popularyzacji sportu, normach i certyfikatach na wyroby, przestrzennym zagospodarowaniu, elektryfikacji, telewizji, wykładach naukowych, no wprost końca nie było tych moich zasług.
Tubylcy są pełni uznania i podziwu dla wiedzy i umiejętności białych ludzi, jednak niektóre rozwiązania i zwyczaje cywilizacji białych budzą ich wielkie zdumienie i są dla nich niezrozumiałe i całkowicie nie do przyjęcia. Właśnie ze względu na nieakceptowalne dla nich zwyczaje i rozwiązania Rada Starszych postanowiła zakończyć moją misję cywilizacyjną, by nie dopuścić do całkowitego rozkładu i upadku ich kultury plemiennej.
Na zakończenie swojego wystąpienia jeszcze raz złożył mi podziękowania za pracę i zaangażowanie i podziw dla mojej wiedzy i umiejętności, zapewnił ze Rada Starszych przemyśli sposób wynagrodzenia mnie za pracę i zapewnił że w ciągu paru następnych dni przygotuje wszystko do mojego pożegnania i wyjazdu do cywilizacji białych ludzi.
Tymczasem wszyscy są zobowiązani do okazywania mi szacunku i pomocy.Byłem w totalnym szoku.

W części przemówienia dotyczącej bezpośrednio tubylców zakomunikował że jutro nastąpi przeprowadzka na nowe miejsce, na z góry upatrzone pozycje na kolejne 2-3 lata.
Tubylcy mają zabrać tylko to co niezbędne, tak jak to było przed moim przybyciem.
Cała tutejsza infrastruktura pozostanie w stanie nienaruszonym i stanie się terenem zamkniętym dla tubylców.
Podziękował gastarbeiterom za ich wkład w budowę nowej cywilizacji i przeprosił za nagłe zakończenie ich kontraktów.
Ogłosił też że od dziś obowiązuje oficjalnie ich plemienny język, a językiem polskim mogą się posługiwać tylko w kontaktach ze mną i już język polski nie będzie przekazywany z pokolenia na pokolenie, bo misja została wypełniona i wezwał do sprawnej przeprowadzki.
Tubylcy w całkowitej ciszy i powadze wysłuchali przemówienia i po zakończeniu zaczęli się rozchodzić.
Było jednak paru niezadowolonych z tak nagłej zmiany i ci próbowali oponować. W tej grupie najaktywniejszy był katabas -on chyba najwięcej miał do stracenia.
Rada Starszych szybko postawiła katabasa do pionu i przywołała do porządku - jak niepyszny spuścił nos na kwintę i spokorniał, ale widać było że go mocno zabolała utrata stanowiska duszpasterza - życie niesie tyle niespodzianek.
Próbował jeszcze po cichu zawiązać jakąś koalicję przeciw Radzie i nawet próbował mnie w to wciągnąć, ale nie znalazł sojuszników i ostatecznie odpuścił.
Jeszcze tego samego dnia na nowe miejsce wyruszyła grupa mająca wstępnie przygotować teren pod osadę.

Ja z niewielka grupą tubylców miałem zostać na miejscu do dnia w którym zostanę oficjalnie pożegnany i wrócę do cywilizacji białych ludzi.
Trwało to cztery dni - snułem się bez celu po całej osadzie i naprawdę było mi bardzo smutno i przykro.
Pozostający ze mną tubylcy słowem nie komentowali tej nagłej zmiany, zachowywali się tak jakby dawno wiedzieli że taki będzie finał i znali jego datę.
Piątego dnia przed południem nagle w osadzie zrobiło się tłoczno i gwarno. Na moje pożegnanie przybyli wszyscy tubylcy po swojemu odświętnie ustrojeni, grając na swoich prymitywnych piszczałkach.
Zaczęła się ceremonia pożegnania.
 Kolejni mówcy z Rady Starszych wychwalali moje poczynania i wyrażali podziw i uznanie. Zapewniali mnie o swojej wdzięczności i deklarowali przyjaźń po wsze czasy. Zapewniali mnie że mogę w dowolnym czasie znów ich odwiedzić, a nawet spędzić z nimi resztę życia.
Tymczasem muszę jednak wrócić do cywilizacji białych ludzi, aby przekazać im przesłanie od Rady Starszych, gdyż Rada jest w najwyższym stopniu zaniepokojona stanem cywilizacji białego człowieka.
Przy brzegu rzeki zacumowane były trzy reprezentacyjne łodzie którymi z grupą tubylców miałem odpłynąć do granic cywilizacji białych ludzi.
Zaskoczyła mnie grupa służb mundurowych w galowych mundurach z transparentem z napisem: Żegnaj Nasz Drogi El Comendante, oraz grupa uczniów i nauczycieli z transparentem: Żegnaj Nasz El Presidente.
Wzruszyłem się.
W krótkich słowach podziękowałem za gościnę, za uratowanie mi życia i wyraziłem nadzieję że moja praca nie pójdzie na marne i w swym codziennym życiu będą korzystali  z wiedzy i umiejętności których ich nauczyłem.
Czas odpływać i tu kolejne zaskoczenie - dzieci sypiące płatki kwiatów pod moje stopy i .... lektyka w której wnieśli mnie do łodzi.
Nie protestowałem, choć mogłem przejść piechtą te kilkanaście metrów.
Już w łodzi wręczono mi w ozdobnej szkatułce przesłanie Rady Starszych do białych ludzi i zapewniono że na granicy cywilizacji czeka na mnie hojne honorarium za pracę.
Przy owacjach tubylców odbiliśmy od brzegu i zaczęła się dla mnie powrotna podróż do cywilizacji białych ludzi.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

sobota, 25 marca 2017

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.29)

Mam pomysł jak zaktywizować kobiety. Na początek zorganizuję jakiś wolontariat, albo jakąś fundację gdzie kobiety będą mogły się spotykać we własnym gronie, oderwać się od garów i dzieci.
Zorganizuję jakąś pogadankę o prawach kobiet i w ten sposób przygotuję grunt do wprowadzenia równouprawnienia.
Pod pretekstem kursów kulinarnych organizuję pierwsze spotkania. Kobiety na początku są nieufne, być może podejrzewają mnie o jakieś niecne zamiary, ale z czasem zyskuję ich zaufanie.
Nakupiłem w cywilizacji białych ludzi różnych przypraw, książkę kucharską i zorganizowałem kurs gotowania. Wyszła na jaw cała moja indolencja kulinarna - przyznaję, była to totalna porażka - to co upichciłem absolutnie nie nadawało się do jedzenia, więc mowy nie ma by tubylcy zaakceptowali moją kuchnię. Tubylcy przywykli do prostych potraw, innych smaków z niewielką ilością przypraw dobrze przyjęli tylko sól, doszło nawet do nielicznych awantur, bo podobno zupa bywała za słona.
Cierpliwie ponawiam próby i w końcu trafiłem. Ugotowałem zalewajkę - smakowało wszystkim.
Najbardziej chwaliła moją zalewajkę Rada Starszych. Pamiętali jeszcze ze swojego dzieciństwa że czasem jadali zalewajkę której przepis zostawił im mój pra, pra ...pra dziadek.
Przez lata ten przepis poszedł w zapomnienie i tubylcy wrócili do swoich tradycyjnych potraw.
Zachęcony tym sukcesem kulinarnym namawiam kobiety do kuchennych eksperymentów i trzeba przyznać że chętnie raz w tygodniu zbierają się by wspólnie gotować, plotkować i wymieniać doświadczenia.
Wykorzystuję te spotkania i próbuję wysondować co najbardziej chciałyby zmienić.
Trzeba przyznać że nie mają jakichś wygórowanych, czy absurdalnych oczekiwań.
Oczekują pomocy od mężczyzn w cięższych pracach w szałasie, pomocy w wychowaniu i opiece nad dziećmi.
Jak na standardy białych ludzi to nie są wygórowane oczekiwania. Obiecuję że na kolejnym posiedzeniu Rady Starszych poruszę ten problem i będę zachęcał mężczyzn do pomocy w pracach w szałasie i opiece nad potomstwem.
Rada Starszych słucha w milczeniu mojego wystąpienia w sprawie równouprawnienia kobiet, ale widzę po minach że krew się w nich burzy i za chwilę spadną gromy na moją głowę.
Rżnę głupa że niby niczego nie zauważam, a ich już niemal krew zalewa.

Ostatnio wszyscy stali się jacyś nerwowi, nadpobudliwi, byle co może każdego wyprowadzić z równowagi, nawet dzieci stały się jakieś krnąbrne, nieposłuszne, nadpobudliwe, no typowe ADHD, ale skąd tu ADHD? Zaraza jakaś padła czy co? Nieomylny to znak że pomyślnie przebiega wprowadzanie zwyczajów cywilizacji białych ludzi. Przecież w cywilizacji białych współrodak to niemal wróg, a na pewno konkurent w wyścigu do posady, dóbr wszelakich, stanowisk, honorów i zaszczytów.

Na koniec mojego wystąpienia pada tradycyjne pytanie: Czy tak żyją mężczyźni w cywilizacji białego człowieka?
Potwierdzam. W cywilizacji białych ludzi to absolutnie minimalny standard i rozwijam temat pomocy mężczyzn i zachowań wobec kobiet.
Kobiety w cywilizacji białych ludzi cieszą się od dawna równouprawnieniem pod każdym względem (wyłączając funkcje w kościele katabasa), są w pełni samodzielne w podejmowaniu decyzji, pracują na różnych stanowiskach, często są szefami firm, mężczyźni starają się o ich względy, pomagają w pracach domowych i wychowaniu dzieci, obdarowują je prezentami, przynoszą kwiaty, chronią od różnych zagrożeń i niebezpieczeństw, oddają im zarobione pieniądze .... i tu skończyła się cierpliwość Rady Starszych.
Najstarszy wiekiem członek Rady rąbnął z całej siły pięścią w stół i krzyknął:  DOSYĆ!!!
Przebywam już z nimi parę lat, ale takiej reakcji nigdy jeszcze nie widziałem.
Rada Starszych - ostoja spokoju, wyważenia, rozsądku, życiowego doświadczenia i mądrości kipiała gniewem i oburzeniem. Narada została przerwana, by ostudzić emocje po moim wystąpieniu w sprawie równouprawnienia kobiet. Następne posiedzenie Rady wyznaczono za tydzień.
Burza wisi w powietrzu.
Tymczasem kobiety się organizują. Zawiązały Ligę Kobiet i spisują długą listę postulatów i żądań wobec swych mężów, braci i ojców.
Atmosfera w plemieniu jak tuż przed rewolucją. Nigdy bym nawet nie przypuszczał że równouprawnienie wyzwoli takie emocje. Oj chyba otworzyłem puszkę Pandory.

Na kolejne posiedzenie Rady Starszych nie zostałem zaproszony - uzasadnienie: Rada Starszych musi we własnym gronie przedyskutować problem równouprawnienia i po zakończeniu obrad wyda stosowny komunikat w tej sprawie.
W dniu nadzwyczajnej narady kobiety zorganizowały pikiety i manify przed siedzibą Rady Starszych.
Jestem zbudowany ich postawą - obudziłem ich z letargu, przedstawiłem wizję lepszego życia i one to zaakceptowały i łatwo nie odpuszczą. To może być kluczowy dzień dla moich reform i wprowadzania zasad życia białych ludzi do cywilizacji tubylców.

Rada Starszych obradowała cały dzień - to zdarzało się tylko w sytuacjach nadzwyczajnych, lub w w razie nadzwyczajnego zagrożenia.
Kordon ochroniarzy nie pozwalał na zbliżanie się do sali obrad, mimo to dochodziły stamtąd podniesione głosy kolejnych mówców. Poza strefą ochronną trwała nieustająca pikieta i demonstracja wzburzonych kobiet. Na obrzeżach demonstracji pętały się smutne i głodne dzieci którymi nie miał się kto zająć.
Atmosfera napięta do granic wytrzymałości i było jasne że dzisiejszy dzień przejdzie do historii.
Ja tymczasem z umiarkowanym brakiem zainteresowania czekałem na komunikat Rady po zakończeniu burzliwych obrad.
Wreszcie stało się -  nad siedzibą Rady pojawił się biały dym - znak że Rada zakończyła obrady i przygotowała wspólny i jednomyślny komunikat dla tubylców od którego nie ma odwołania.

Napięcie sięga zenitu. Wychodzi najmłodszy z Rady Starszych i ogłasza komunikat:
Rada Starszych jednogłośnie i nieodwołalnie uznaje misję białego człowieka (czyli moją) za zakończoną.
Od tej chwili tubylcy podlegają wyłącznie poleceniom starszyzny plemiennej, a wszystkie dekrety, zarządzenia, ustawy wydane przez białego człowieka tracą moc.
Jednocześnie rozwiązaniu ulegają wszystkie stworzone przez białego człowieka instytucje i urzędy.
Rada Starszych ogłasza też całkowitą amnestię dla odbywających karę więzienia.
Postanowienie ma klauzulę natychmiastowej wykonalności, co oznacza że w pełni obowiązuje od chwili ogłoszenia.

Stałem jak rażony gromem. W jednej chwili zawalił się mój świat. Kim ja teraz jestem? Co ze mną będzie?
Mniej więcej po kwadransie została wyłączona elektrownia. Tubylcy mieli iść spać po zmroku, a jutro od rana Rada Starszych wyda nowe dyspozycje.
Zapadła cisza. Słońce chyliło się ku zachodowi, nad dżunglą zapadał zmrok. Tubylcy w ciszy i spokoju rozeszli się do swoich szałasów. Kobieca pikieta gdzieś nagle zniknęła.
W totalnym szoku powlokłem się do swojego szałasu i po ciemku ułożyłem się do snu, choć wiedziałem że tej nocy oka nie zmrużę.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg  

                   

niedziela, 12 lutego 2017

Jak cywilizowałem Amazonię (cz. 28)

Nie mam wątpliwości - gospodarka jest przegrzana. Szybko muszę ją schłodzić bo to się źle skończy, albo tubylcy zagrożą światowej gospodarce białego człowieka i podobnie jak Chińczycy mający od chyba 40 lat nieprzerwany wzrost gospodarczy na poziomie o którym biały człowiek nawet nie marzy, zdominują światową gospodarkę.
Ja mam wyraźnie określone zadanie: Wprowadzić wszystkie zasady i regulacje obowiązujące w cywilizacji białych ludzi.
Jako że sprawy ekonomii i finansów to nie jest moja najmocniejsza strona muszę wzorować się na rozwiązaniach które znam z własnego kraju.
Jak już gospodarka zaczynała się rozkręcać guru ekonomii ją schłodził, a nawet prawie zamroził podatkami, stopami procentowymi i regulacjami. Idąc za tym przykładem podnoszę podatki, podwyższam koszty kredytów i wprowadzam szereg nowych regulacji "usprawniających" gospodarkę. Koniec "Róbta co chceta".
 W dalszym ciągu każdy może założyć firmę w dowolnej branży, ale musi uzyskać zgodę odpowiedniego urzędu, otrzymać licencję na prowadzenie działalności, pozwolenie na budowę, wnosić opłaty za korzystanie ze środowiska, oraz wykorzystanie zasobów naturalnych, uzyskać koncesję, płacić opłaty recyklingowe, na wyroby uzyskać atest, homologację, certyfikat jakości i przestrzegać kwot ilościowych dla danej produkcji, lub kwot połowowych w przypadku rybołówstwa.
Konsumenci towarów i usług zapłacą jeszcze akcyzę i VAT.
W tydzień opanowałem sytuację. Nagle nic się nikomu nie opłaca, nikt nie chce niczego kupować, firmy dotychczas nie mogące się opędzić od zamówień zwalniają ludzi, nie wszyscy którzy jeszcze mają pracę dostają na czas wypłaty. Gospodarka się wali. Gwałtownie rośnie bezrobocie, brakuje kasy na zasiłki, starszych pracowników wysyłam na wcześniejsze emerytury, by zwolnić miejsca dla młodych.
Chyba znów przegiąłem z tym schładzaniem.

Całe szczęście że mamy spore zapasy złota i to nas ratuje przed finansową zapaścią. Sprzedaję więc za bezcen na czarnym rynku spore ilości złota i kupuję to co niezbędne do życia.
Tak więc w krótkim czasie przebimbałem plemienny majątek i przyszłe emerytury tubylców.
Całe szczęście że tubylcy jeszcze o tym nie wiedzą.
Problem braku rąk do pracy definitywnie opanowałem, a że przy okazji rozwaliłem gospodarkę - no cóż zawsze są jakieś skutki uboczne reform.
Kobiety do pracy na razie nie pójdą bo i dla mężczyzn pracy brak. Mimo wszystko równouprawnienie jakoś wprowadzić muszę. Narasta frustracja i niechęć do gastarbeiterów bo zabierają pracę tubylcom, no jeszcze mi brak zamieszek na tle etnicznym.
Natychmiast muszę pobudzić gospodarkę, tylko jak? Jak zwykle brak kasy. Tubylcy przeczuwając kłopoty ograniczają wydatki, wycofują kasę z banków i chowają ją do skarpet, zanika handel i wpływy do budżetu, słowem krach gospodarczy.
Jak wyciągnąć kasę od tubylców? Głowię się nad tym od paru dni i nagle mnie oświeciło. Trzeba stworzyć tubylcom złudną nadzieję że kasę można mieć prawie za darmo, tylko trzeba mieć trochę szczęścia.
Organizuję toto-lotka. Proste przejrzyste zasady. Skreślasz 6 liczb z 49 i następnie przypadkowe dziecko losuje 6 liczb. Jeśli prawidłowo skreśliłeś przynajmniej 3 liczby już wygrywasz - niewiele, równowartość zakładu, ale jak trafnie skreśliłeś 6 liczb to jesteś bogaczem, od ręki, w jeden dzień.
Z ogólnej puli wpływów przeznaczam 40% na wygrane, reszta zasila pustą kasę plemienia.
Zainteresowanie przerosło oczekiwania. Tubylcy ochoczo sięgają do skarpet i obstawiają zakłady.
Mija czas nikt nie wygrał jakiejś znaczącej kwoty więc Rada Starszych pyta czy w cywilizacji białych ludzi stosowane są  takie praktyki i czy czasem to nie jest wielkie oszustwo?
Potwierdzam że w cywilizacji białych ludzi hazard to dość powszechna praktyka i budżet zyskuje na tym niemałe kwoty, dodaję że trafiają się też szczęśliwcy którym jakimś dziwnym trafem/zrządzeniem losu dopisuje szczęście i dość regularnie wygrywają spore kwoty co pomaga im utrzymać nawet liczne rodziny.
Przykładem jest pewien elektryk w moim kraju, który do perfekcji opanował swój "system" i  regularnie wygrywał kasę.
Po jakimś czasie tubylcy odwracają się od hazardu - wszyscy bez wyjątku byli na minusie - to oszustwo orzekli zgodnie i zbojkotowali totka. Szkoda już tak dobrze się zapowiadało i były regularne wpływy, a tu nagle taki zonk. Chyba powinienem był wprowadzić kumulacje wygranych.
Drugi raz chyba nie da się ich nabrać na łatwą kasę.

Źródełko dla budżetu znów wyschło. Mam kolejny genialny pomysł. Wyemituję obligacje i uruchomię program robót publicznych.
Obligacje wysoko oprocentuję więc tubylcy powinni je kupić z nadzieją na pewny zysk.
W firmie poligraficznej białych ludzi zamawiam druk obligacji. Znów powtarzam opowiastkę że to taka zabawa w mojej korpo dla pobudzenia wyścigu szczurów.
Tak jak się spodziewałem tubylcy chętnie sięgnęli do skarpet - cała seria obligacji 2 i 3 letnich poszła jak ciepłe chrupiące bułeczki.
Mam czym płacić, tubylcy złoto zamienili na makulaturę z nadzieją na znaczny zysk. Mam już pomysł jak z tego wybrnę gdy przyjdzie czas wykupu obligacji - część (albo całość - to się zobaczy) przeniosę do Funduszu Emerytalnego jako indywidualny wkład na poczet przyszłej emerytury.
Jeśli nadal będzie pustka w budżecie uruchomię Giełdę Papierów Wartościowych i wyemituje akcje, dołożę do tego jakieś opcje walutowe i pochodne na rynku Forex i to będzie prawdziwy majstersztyk inżynierii finansowej - zupełnie jak w cywilizacji białego człowieka.
Po paru miesiącach recesji i stagnacji gospodarka wreszcie ruszyła, a plemię wzbogaciło się o nowe drogi, kilka budynków (nie szałasów) urzędowych i nowe luksusowe łodzie dla notabli rządowych.
Katabas się miota że należałoby jakąś okazalszą kruchtę wybudować, ale postanawiam nie angażować w to plemiennych pieniędzy, w końcu obowiązuje rozdział religii od polityki plemiennej.
Niech buduje ze składek swoich wiernych - tak mu powiedziałem. Ja mogę mu przydzielić za darmo plac na budowę, to i tak znacząca pomoc od władzy.
Katabas łatwo nie odpuszcza - szczuje na moje reformy swoich wiernych, a nawet zdobył pewne wpływy w Radzie Starszych. Nie mam wyjścia muszę się jakoś z nim dogadać, bo gotów ciskać kłody pod ledwo rozpędzające się koła gospodarki. Idę na ugodę - obiecuję katabasowi niewielkie wsparcie. To tylko rozzuchwala katabasa - domaga się stałych dotacji i to ustawowo zagwarantowanych.
Katabas tak przekabacił swoich wiernych i część Rady Starszych że skończyło się podpisaniem konkordatu.
No szału można dostać!!! Pal ich diabli w końcu takie układy nie są rzadkością nawet w cywilizacji białych ludzi, liczę w zamian na głosy w zbliżających się wyborach.
Mam tego już serdecznie dosyć. W najkoszmarniejszych snach nie przewidywałem że polityka to takie stresujące, trudne i niewdzięczne zajęcie.
Zastanawiam się czemu do tej podłej i niewdzięcznej roboty tak się pchają całe rzesze białych ludzi?
Przecież to niekończący się koszmar, udręka i stress.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg

sobota, 7 stycznia 2017

Jak cywilizowałem Amazonię (cz.27)

Uświadomiłem sobie nagle że ja tu tracę czas na bzdury typu moda i stroje zamiast zająć się poważnymi sprawami i dokończyć moją misję cywilizacyjną.
Prawdę mówiąc mam już dość tego prymitywnego życia w dżungli i chyba byłby już czas powrócić na stałe do cywilizacji białych ludzi, zająć się poważną pracą naukową w zaciszu mojej pracowni naukowej.
Mógłbym przecież korzystając z wypraw do cywilizacji białych ludzi po niezbędne artykuły (choćby ubrania)
dać nogę i więcej im się na oczy nie pokazać.
Nie zrobię jednak tego z paru powodów. Po pierwsze: Ich proroctwo/przepowiednia tego nie przewiduje i nie chciałbym tego naruszać.
Po drugie: Tyle już włożyłem pracy w cywilizowanie tubylców że szkoda byłoby nie dokończyć tej pracy.
Po trzecie: To przecież będzie światowa sensacja naukowa gdy wreszcie świat się dowie o tak niezwykłej cywilizacji w amazońskiej dżungli i co tu ukrywać - to ja będę spijał naukową śmietankę.
Po czwarte: Szkoda mi tych prostodusznych ludzi - co oni beze mnie poczną?
I na koniec: Mam też wobec nich dług wdzięczności do spłacenia - przecież życie mi uratowali gdy wisiałem na tym drzewie z zaplątanym spadochronem, a i jakiś dług rodzinny wobec mojego pra, pra .... dziadka też dla spokoju sumienia mam.
Muszę zrobić przegląd tematów niezrealizowanych dotychczas, lub niedokończonych, a koniecznych by tubylcy mogli pretendować do cywilizacji białych ludzi i w miarę szybko się z tymi problemami uporać.

Z przedstawionego Radzie Starszych planu wprowadzenia plemienia na salony białego człowieka nie tknąłem jeszcze dwóch punktów: 1 - Zorganizowania powszechnej publicznej służby zdrowia.
2 - Zorganizowania powszechnego systemu emerytalnego.
Mam jednak usprawiedliwienie - tubylcy świetnie sobie radzą bez medycyny białego człowieka i nawet mam obawy że medycyna białych ludzi przyniosłaby więcej szkód niż pożytku. Ten temat zdecydowanie odpuszczam bo i prawdę mówiąc cywilizacja białych ludzi nie wypracowała jakiegoś wzorcowego modelu ochrony zdrowia godnego naśladowania.
Jeśli chodzi o system emerytalny to jak na potrzeby plemienia mamy tyle złota że wystarczy na kilka pokoleń emerytów.
No właśnie - złoto. Muszę wprowadzić ostateczną reformę walutową i to z paru powodów.
Po pierwsze: Na wyczerpaniu mam blachę aluminiową z poszycia samolotu Pabla z której oprócz waluty biłem bez opamiętania medale i ordery.
Jako że nie miałem do dyspozycji innego metalu, w zależności od zasług medal/order stopniowałem jego wielkością i muszę przyznać że przedobrzyłem - są już tacy odznaczeni że medale nie mieszczą im się na piersi i jeśli akurat jest ku temu okazja to noszą je na plecach - to trochę afront dla takiego medalu/orderu, ale i marnotrawstwo cennego metalu.
Po drugie: Cóż to za waluta klepana z aluminium - przecież jak się ujawnimy światu z taką walutą to nie dość że staniemy się pośmiewiskiem światowej finansjery to jeszcze różni spekulanci i fałszerze bez trudu dokonają ataku na taką walutę i ekonomicznie leżymy.

Mam plan że klękajcie narody. FED, EBC, MFW, Bank Światowy, nie mówiąc już o krajowych Bankach Centralnych padną na kolana.
Sprawdzoną już metodą dymarek przetopię samorodki złota i wykonam z niego monety. Tak - złote monety.
Kolejny raz będąc w cywilizacji białych ludzi zamówiłem w firmie grawerskiej matrycę do bicia monet o różnych nominałach. Podstawową jednostką będzie 1 ZŁOTY.
Będzie to prawdziwy ZŁOTY, a nie jakaś umowna lipa. Jego siła nabywcza będzie równa wartości złota z którego moneta jest wykonana.
Niech teraz spekulanci z londyńskiego City, lub z Wall Street kombinują jak nas wykołować. Zęby sobie połamią, a tych różnych speców od "inżynierii finansowej" to chyba jasna krew zaleje.
To będzie armagedon i sądny dzień na rynkach finansowych przy których uwolnienie kursu franka to pikuś - mały pikuś.

Monety zaprojektowałem jako małe krążki z otworem w środku - taka jakby złota podkładka z tego powodu że tubylcy mimo że już powszechnie noszą ubrania, to nadal nie noszą portfeli i drobniaki łatwo mogą pogubić nosząc w kieszeniach.
Monety z otworem w środku mogą nanizać na sznurek i nosić na szyi razem z dowodem osobistym, dodatkowo transparentny będzie status finansowy każdego tubylca.
W firmie w której zamówiłem matrycę bardzo się dziwili z takiego nietypowego zamówienia.
Przedstawiłem się jako manager średniej półki wyższego szczebla zarządzania  znanej korpo, a to ma być taka realna korpowaluta wykorzystana do stymulowania wyścigu szczurów wewnątrz korpo.
Oczywiście nie ujawniłem że materiałem do bicia tej waluty będzie złoto.

Uświadomiłem sobie też że kompletnie zaniedbałem techniczne wyposażenie plemienia w narzędzia i maszyny. Mamy przecież energię elektryczną więc nie od rzeczy będzie wyposażenie w choćby podstawowe elektronarzędzia.
Zakupiłem kilka wiertarek, pilarek elektrycznych (tarczowych i łańcuchowych), szlifierek kątowych i innego drobnego sprzętu, kupiłem też spalinowe piły łańcuchowe do pracy w dżungli i zapas paliwa do nich - przecież to powszechny sprzęt w cywilizacji białych ludzi.
No i się zaczęło. Po wstępnym przeszkoleniu z zasad BHP tubylcy ostro ruszyli do pracy z nowym sprzętem.
Całymi dniami słychać jazgot pił i wiertarek. Musiałem nawet wprowadzić okresowy dwudziesty stopień zasilania i okresowe przerwy w dostawie energii elektrycznej.
Taki zastrzyk technologii spowodował gwałtowny rozwój gospodarczy i gwałtowny wzrost zapotrzebowania na wyroby stolarskie, ciesielskie, szkutnicze, budowlane - słowem mega hossa.
Kolejny raz gwałtowny rozwój hamuje brak rąk do pracy. Rezerw już nie ma. Gastarbeiterzy z okolicznych plemion też już się organizują i wysuwają żądania płacowe i socjalne. Jak wypełnić ten deficyt pracowników -  sam już nie wiem.
Nagle mnie olśniło.
Wyszła ze mnie w całej okazałości szowinistyczna męska świnia! Dotarło do mnie że haniebnie dyskryminuję kobiety tubylców.
Cały czas przebywam w towarzystwie mężczyzn, szkoląc ich czy też ustalając cokolwiek z Radą Starszych. Rada Starszych to sami mężczyźni, urzędnicy, funkcjonariusze mundurowi, nauczyciele, katabas również.
Kobiety pozostają ciche jak szare myszki zajmując się dziećmi i garami.
Ale bym się popisał przed cywilizacją białych ludzi - natychmiast to trzeba zmienić!
Przecież kobiety mogą zajmować stanowiska urzędnicze, nauczycielskie,a nawet jako funkcjonariuszki służb mundurowych, a może nawet znajdą się chętne do zawodów technicznych.
Takie rozwiązanie złagodzi brak rąk do pracy, da poczucie wartości kobietom, uwolni je od monotonii życia - dzieci i gary. Dodatkowo da zastrzyk do budżetu - przecież każdy pracujący płaci podatki.

Przedstawiam ten pomysł Radzie Starszych. Zaniemówili, osłupieli. Pada tradycyjne pytanie: Czy tak jest w cywilizacji białego człowieka? Potwierdzam i dodaję że w cywilizacji białych ludzi  kobiety wykonują wszystkie zawody: służą w wojsku, są pilotami samolotów, kierowcami wielkich samochodów, pływają na statkach, obsługują skomplikowane maszyny, latają w kosmos, są naukowcami, nie ma zawodów zastrzeżonych wyłącznie dla mężczyzn, no z wyjątkiem katabasa - tu kobiety nie są dopuszczane.
Pada kolejne pytanie: Czy ja się aby dobrze czuję? Czy nie najadłem się jakiegoś szaleju? Czy może wezwać czarownika/szamana by mnie przebadał/zdiagnozował?
Zapewniam Radę Starszych o dobrym zdrowiu i całkowitej poczytalności, ale widzę po ich twarzach że mocno powątpiewają w moją sprawność umysłową.
Pada kolejne pytanie: Kto zajmuje się wychowywaniem małych dzieci?
Odpowiadam: Malutkie dzieci można na czas pracy matki oddać do żłobka, a starsze do przedszkola.
Szok i niedowierzanie - wychowanie własnych dzieci powierzacie obcym ludziom?
Tego się nie spodziewałem, tak oczywiste sprawy w cywilizacji białego człowieka budzą tu taki opór, sprzeciw i zdziwienie.
Już wiem co mnie od dłuższego czasu dręczyło że o czymś zapomniałem - to równouprawnienie.
Ale to dopiero wstęp do szoku jaki szykuję Radzie Starszych. Już niedługo dobiegnie końca kadencja obecnego Sejmu i Rządu złożonego z samych mężczyzn - że też to w swoim czasie przegapiłem.
Wyobrażam sobie ich miny jak im powiem o parytetach na listach wyborczych.
Chcieli cywilizacji białego człowieka, to będą musieli to zaakceptować z całym dobrodziejstwem bez szemrania.
Kobiet na razie nie pytałem o zdanie w tej sprawie.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszachnałóg

sobota, 17 grudnia 2016

Jak cywilizowałem Amazonię (cz. 26)

Mam nowy problem. Jak ich ubrać? Jak dobrać właściwy strój dla dzieci w różnym wieku, młodzieży, dorosłych, starców? Jaki miałby być strój na co dzień, jaki od święta, jaki do pracy, do szkoły?
To zdecydowanie mnie przerasta. Jako człowiek nauki nigdy nie przywiązywałem wagi do stroju, a tu mam ubrać całe plemię. No nie, wysiadam i wymiękam, ale z drugiej strony nie mogę odpuścić, przecież zobowiązałem się wprowadzić wszystkie elementy cywilizacji białego człowieka, a strój jaki by nie był zawsze obowiązywał w cywilizacji białych ludzi.
Od tygodnia biję się z myślami jak rozwiązać ten problem i nic sensownego nie wydumałem.
Byłem blisko unifikacji na wzór niegdysiejszych Chin, czy obecnej Korei Północnej, ale porzuciłem tą myśl - to przecież nie są cywilizacje białych ludzi.
Chyba zacznę od służb mundurowych. Zawsze to prościej i łatwiej dobrać jakiś wzór munduru i do wyboru będzie tylko rozmiar.
Tak, to jest świetny pomysł. Najpierw ubiorę służby - będą się z daleka wyróżniać od reszty, doda im to powagi i prestiżu i zarazem będzie ważnym testem jak odwieczne golasy czują się w tekstylnym wcieleniu.

Kolejny problem - kasa. Niby kasy mam do woli, ale przecież złotem nie zapłacę za stroje, bo to zdemaskuje plemię, a gorączka złota unicestwi ich w tydzień.
Wymyśliłem sposób - złoto przetopię na małe sztabki, sprzedam na czarnym rynku gdzieś w znacznej odległości od najbliższej cywilizacji białego człowieka by niepotrzebnie nie ryzykować że ktoś zacznie węszyć po okolicy za złotem i za uzyskaną kasę spokojnie w jakiejś hurtowni kupię umundurowanie dla testowej grypy tubylców.
Z klamotów pozostałych z samolotu Pabla zrobiłem kilka różnej wielkości pojemników i w nich przetopię samorodki złota na sztabki.

Zbudowałem piec do wytopu złota na wzór świętokrzyskich dymarek i do dzieła. Topię te nieforemne bryły kruszcu i muszę przyznać że to całkiem wydajna technologia. Wytopiłem na początek jakieś 10 kilogramów złota. Ciekawe jakiej będzie próby?
Znów jadę do cywilizacji białych ludzi, zabrałem ze sobą kilka sztabek złota różnej wielkości. Zapuściłem się daleko od dżungli, by zmylić i zatrzeć ślady pochodzenia kruszcu. Trafiam do jakiegoś złotnika/jubilera, ten określa próbę na 99,9% Au. Nieprawdopodobne - prawie czysty pierwiastek.
Oficjalna cena złota to jakieś 1400 - 1500 $ za uncję. Na czarnym rynku bez pytania o pochodzenie  mogę dostać 700 - 750 $ za uncję. To dobra cena. Sprzedaję złota za ponad 5 000 $.
W hurtowni odzieży roboczej kupuję stroje dla służb. Co będę wydawał fortunę na jakieś mundury? Przecież oni się na tym zupełnie nie znają a i tak pewnie zaraz to poniszczą bo nie przywykli do ubrań.
Jak się oswoją z ubraniami to wtedy zadbam o elegancję.
Po prawie 2 tygodniowej wyprawie wracam do dżungli. Czas ustroić przedstawicieli władzy.
Tubylcy wcale nie palą się do tej zmiany, wprowadzam to z dużymi oporami i jak zwykle pada tradycyjne pytanie: Czy tak jest w cywilizacji białego człowieka?
Zdecydowanie potwierdzam i zapewniam że w cywilizacji białych ludzi absolutnie wszyscy publicznie obowiązkowo pokazują się ubrani i wynika to nie tylko z powodów klimatycznych.
Znów wielkie zdziwienie - po co się ubierać jak jest gorąco?
Oj trudne to wyzwanie by wykonać taki skok cywilizacyjny, ale przecież sami tego chcieli.
Niby dorośli ludzie a zachowują się jak dzieci - sam musiałem pierwszy raz ich ubierać. Nie radzili sobie z założeniem spodni, czy koszuli, z butami i czapkami jakoś im szło, ale w pierwszym dniu prawie wszyscy czapki pogubili.
Pierwszego dnia byli sensacją dla pozostałych i stali się obiektem żartów i kpin. Po pracy jak jeden mąż porzucili ubrania i do swoich szałasów wracali jak dotychczas - na golasa.
Sądziłem że strój doda im powagi i prestiżu, a stał się powodem żartów i kpin. Następnego dnia zażądali dodatku za noszenie stroju - taki deputat mundurowy.
Jak w tej sytuacji przekonać pozostałych - też mam im płacić żeby się ubrali? No nie, tym razem to ja mówię że tak nie ma w cywilizacji białego człowieka. Biały człowiek sam musi sobie kupić ubranie, a tu ja im funduję z ogólnego budżetu - takie jednorazowe świadczenie na początek nowej epoki coś jak sławne 100 milionów dawno temu obiecane Polakom przez pewnego elektryka z uprawnieniami do 24V.
Zostawiam ten problem Radzie Starszych i katabasowi. Decyzji Rady Starszych nikt nie śmie kwestionować, a i katabas może stworzyć jakąś swoją teorię dlaczego nie należy chodzić na golasa.

Mija miesiąc i wszyscy mundurowi bez szemrania paradują ubrani, nawet po pracy, choć czasem w lekkim dezabilu. Bez oporów zaakceptowali buty - zwykłe sandały i co trochę dziwne - skarpetki. Skarpetki noszą do sandałów, a czasem chodzą w samych skarpetkach, bez sandałów.
Orka na ugorze - dress code trudno będzie wprowadzić.

Pora ubrać pozostałych. Znów ruszam na wielkie zakupy do białej cywilizacji. Kupuję dla wszystkich tubylców mniej więcej po trzy komplety różnych ubrań i bielizny. Te ubrania to sandały, skarpetki, koszulki, bluzy, spodnie, dla kobiet spódnice, suknie, bielizna.
Sami podobierają sobie według uznania i potrzeb, rozmiary, kolory, wzory. Jest w czym wybierać.
Po doświadczeniach ze służbami spodziewałem się że tu dopiero będzie beka jak się zaczną stroić.
Postanowiłem że nie będę korygował ich strojów - niech się ubiorą według własnych pomysłów, fantazji i wyobrażeń.
Żyję już trochę lat na tym świecie, ale takich przebierańców to nawet w cyrku nie widziałem.
Poubierali się jak leci, co komu do ręki wpadło. Widziałem stringi założone na spódnicę, bo podobno wiatr nie podwiewa. Okazało się że mężczyźni bardzo chętnie nosili spódniczki, bo tak wygodniej, do tego najchętniej wybierali kolor różowy.
Przez tydzień miałem ubaw po pachy. Pomyślałem że nie będę im narzucał jakichś sztywnych reguł, na dobrą sprawę to oni są w pewnym sensie awangardą.
Przecież w cywilizacji białych ludzi Szkoci też oficjalnie paradują w spódniczkach, a co do kolorów to lansowany wśród europejskiej elity gender raczej nic nie ma przeciw tęczowym kolorom.
Może więc oni w swej naturalności staną się awangardą mody i zainspirują projektantów mody cywilizowanych białych ludzi. Kto wie, świat mody jest nieprzewidywalny i oni mogą w nim zasiać niezły ferment.

Ciąg dalszy w kolejnym odcinku.

Z poważaniem
Doktor Wszechnałóg